Frankowicze, którzy toczą spory sądowe z bankami, mają coraz większe szanse na osiągnięcie korzystnych porozumień. Banki tracą zapał do długotrwałych procesów, po których muszą płacić ogromne odsetki, więc są bardziej skłonne do kompromisów. Kredytobiorcy również nie zawsze chcą czekać latami na wygraną – wypowiedź mec. Daniel Ostaszewskiego dla portalu Prawo.pl.
Co można zyskać?
„Po czasie, gdy trudno było o korzystną, z punktu widzenia klienta, ugodę z bankiem w sprawie frankowej, następują zmiany. – Ugody, jakie proponują banki na etapie sądowym po złożeniu pozwu, naprawdę zaczynają wyglądać bardzo obiecująco. Rozpoczął się masowy ruch w celu kończenia postępowań sądowych.”
„Bankom nie jest na rękę fakt, iż – po pierwsze, za wieloletnie spory będą musiały zapłacić gigantyczne odsetki, a ponadto, wobec nieuwzględniania zarzutu zatrzymania, będą musiały ponosić kolejne koszty pozwów o zwrot kapitału. – Z drugiej strony, perspektywa frankowiczów też uległa zmianie, kiedyś na wyrok czekało się dwa-trzy lata, teraz czasem nawet osiem. Jeżeli frankowicz nie ma udzielonego zabezpieczenia, to jest bardziej skłonny do ugody” – mówi Daniel Ostaszewski.
Czy proces jest korzystniejszy?
„Jak mówi Daniel Ostaszewski, banki już po złożeniu pozwu składają dużo lepsze propozycje niż ma to miejsce na etapie przedprocesowym, a ugody te są często mocno negocjowalne, tzn. bank składa propozycję x, która później podlega obniżeniu często nawet o 60-80 procent.”
Problemem jednak bywa to, że banki nie zawsze grają fair play, np. pomijają prawnika w rozmowach i kierują ofertę bezpośrednio do klienta, który nie jest w stanie ocenić, czy propozycja mu się opłaci.
– Takie zachowanie jest mało etyczne i często powoduje problemy. Zdarzyło mi się, że klient za moimi placami podpisał ugody – potem zdziwił się jednak, że nie wypełnił jej warunków, proces sądowy trwa, a on musi jeszcze zapłacić podatek od zwrotu kwoty – wskazuje Daniel Ostaszewski.